O tym, że „ an apple pie” to nie „szarlotka”, czyli dlaczego naturalne przyswajanie języka obcego jest bardziej efektywne od „nauki”.
W poprzednim blogu wyjaśniałam dlaczego muzyka jest tak ważna w asymilacji języka obcego. Dzisiaj spróbuję wyjaśnić dlaczego Musical Babies zaczyna się tak wcześnie i o tym, że że to nie stricte „nauka”, ale efektywny sposób przyswajania języka obcego małych dzieci. Przyjęło się, że najlepszym wiekiem do rozpoczęcia nauki języka obcego jest wiek przedszkolny, czyli ok 4-5 lat. Niestety nic bardziej mylnego. W tym wieku dziecko posiada już usystematyzowany zasób języka ojczystego i przez uczenie się języka obcego niejako „podkłada” język obcy pod znane mu już znaczenia w swoim języku. Taka akwizycja języka jest oczywiście efektywna, ale można to zrobić jeszcze lepiej i bardziej naturalnie. Nie zawsze bowiem każde słowo ma swój idealny odpowiednik w tym drugim języku, nie każdy zwrot można literalnie przetłumaczyć zachowując jego niuans znaczeniowy. Na przykład nie ma odpowiednika na przytoczony w tytule „ an apple pie” w języku polskim, bo to bynajmniej nie szarlotka. Polska szarlotka podobnie nie ma odpowiednika w języku angielskim. „ An apple pie” to apple pie, a „szarlotka” to szarlotka- i tyle. Można je opisać, ale nigdy znaleźć dokładny odpowiednik. To jest ten niuans, i właśnie na tym polega prawdziwe przyswojenie języka obcego. Po to aby dziecko w przyszłości posiadało właśnie taką czujność językową potrzeba zacząć jak najwcześniej, tak naprawdę najlepiej od urodzenia. Dzieci dwujęzyczne, które uczą się obu języków w tym samym czasie, mają niezwykle plastyczny umysł i umiejętność uszeregowania poznanych treści. Uczą się dwóch języków naturalnie, z jego odmienną wymową, innym sposobem tworzenia zdań, czy gramatyką- przypuszcza się, że mają dwa podzbiory językowe i dobierają wyrażenia w zależności od potrzeby. Nie „podkładają” obcego systemu na już znany-ojczysty. Dla nich „an apple pie” nigdy nie będzie „szarlotką”. Takie dzieci mają także niezwykłą łatwość w późniejszym przyswajaniu następnych języków obcych, ze względu na fakt, że mają dobrze wykształcone procesy myślowe, logiczne i analityczne- bo przecież od początku musiały używać tych umiejętności w odniesieniu do dwóch jednocześnie poznawanych, najczęściej diametralnie różniących się od siebie systemów językowych.
Można zatem uczyć języka począwszy od przedszkola tradycyjnie, siedząc na podłodze i „tłukąc” język poprzez karty obrazkowe, książeczki i sporadycznie jakąś banalnie łatwą piosenkę. Ale można także uwrażliwiać na obcy język znacznie młodsze dzieci w taki sposób, aby one nie zdawały sobie z tego sprawy, nie miały bagażu emocji związanego z procesem uczenia się. Robić to tak jak mama, która bawi się z dzieckiem przy okazji wprowadzając go w arkana ojczystego języka, niejako mimowolnie. Pamiętajmy, że dzieci pozbawione są motywacji nauki języka obcego; one w odróżnieniu do nas -dorosłych nie postrzegają potrzeby nauki ze względu na lepszą pracę, umiejętność porozumiewania się z ludźmi, lub po prostu możliwością zamówienia obiadu w restauracji na wakacjach. Dla nich nauka jest w rzeczywistości czystą abstrakcją. I tak bezwzględnie powinno być! Bo naturalnie maluchy poznające własny język także robią to po prostu naturalnie, oczywiście chcąc się porozumiewać, ale nie zdają sobie z tego przecież sprawy. Małe dzieci nie potrzebują realizować jakiegoś planu edukacyjnego w celu osiągnięcia zamierzonego efektu, tak jak często my-rodzice oczekujemy od zajęć. Dzieci mają po prostu bawić się i poznawać język obcy w sposób jak najbardziej zbliżony do poznania języka ojczystego, uwrażliwić się na język -właśnie bez potrzeby tłumaczenia sobie nowych treści na znany już język, ale naturalnie przyswoić go sobie jako odrębny system z jego charakterystyczną wymową, leksyką i strukturą. Także wykształcić jak najbardziej pozytywne nastawienia do nauki w ogóle. Absolutnie nie wolno pozwolić, aby dziecko zniechęciło się, znudziło „nauką”, ponieważ taki stan może nieść za sobą poważne konsekwencje w przyszłości. Zatem jako autorka metody Musical Babies zawsze podkreślam, że pierwszorzędną rolą nauczyciela maluchów jest zmiana sposobu myślenia o nauczaniu języka obcego tej grupy wiekowej- powinien on tak naprawdę przyjąć inny tytuł- powinien stać się „prowadzącym”, a nie nauczycielem w stricte tego słowa znaczeniu. Prowadzący bowiem zabiera dzieci we wspaniałą, pełną pozytywnych wrażeń podróż do krainy języka obcego. Takie „podróże” zapadają na długo w pamięci dziecka i należy pamiętać, że ilość przyswojonego materiału jest o wiele mniej istotna niż jego jakość. Nie liczba słówek jest kluczowa w nauczaniu małych dzieci, ale ich trwałość w pamięci. Nawet, jeżeli dziecko z zajęć -podróży zapamięta tylko trzy słowa, ale po długim czasie będzie je nadal w stanie odtworzyć, to właśnie to jest nadrzędnym celem procesu poznawczego. Podczas gdy prowadzący Musical Babies przynosi na zajęcia prawdziwe ziemniaki do powąchania i dotknięcia, trzęsącą się galaretkę, w którą można włożyć palec, czy spuszcza z parapetu jajko- robi to właśnie w tym celu- bo te parę słówek zapadną dzieciom na zawsze w pamięci- to bezpośredni efekt tzw. postrzegania polisensorycznego czyli wszystkimi zmysłami- słuchu, węchu, czucia, ruchu. Bo tylko w taki sposób uczą się dzieci. Wszystkimi dostępnymi zmysłami, które odpowiednio stymulowane przynoszą całościowy, końcowy efekt, ale przede wszystkim niosą ze sobą radość z obcowania z językiem obcym i chęć do następnych, wspaniałych, językowych podróży.
Anna Rattenbury